Copywriting: pomysł na porywający artykuł sponsorowany
Na gotowaniu znam się prawie tak dobrze jak na modzie. Czyli wcale.
I dlatego debiutuję dziś jako recenzent kulinarny.
Pierwsze dary losu
Do rzeczy. Dostałem ostatnio paczkę z darami losu. Paczka – to mało powiedziane. To była przesyłka typu „kurier umarł, kiedy dźwigał”. Ogromna styropianowa skrzynia pełniąca rolę lodówki.
A w środku: zestaw zup.
Szybki rzut oka na etykiety: zero wzmacniaczy smaku, cyjanowodorów, E4678764876 i innych farfocli. Pomyślałem, że muszę zrobić z tego wpis na bloga.
Skrzydełko czy nóżka?
Na początek musiałem wymyślić styl recenzji. Poskakałem po kanałach telewizyjnych i wybrałem osoby, które zajmują się zawodowo tego rodzaju rzeczami.
Teraz tylko musiałem się zastanowić, kim chciałbym być.
Być jak Robert Makłowicz
Jeśli chciałbym być jak Robert Makłowicz, musiałbym opowiadać
o węgierskich papryczkach ostrych niczym brzytwa, której używał sam arcyksiążę Ferdynand, kiedy w 1912 roku zatrzymał się na jedną noc w Grand Budapest Hotelu, by spotkać się z przebywającym tam z dyplomatyczną misją arcymistrzem szachowym, sympatycznym Gruzinem albańskiego pochodzenia Tengizem Szachaniewidze, którego matka była – nota bene – cioteczną siostrą znanego wszystkim krakowianom Edwarda Rydza-Gęgalskiego – człowieka wielu talentów i równie nikczemnej postury.
Być jak Karol Okrasa
Jeśli chciałbym być jak Karol Okrasa, musiałbym pisać
o gorącym wywarze z piersi staropolskiej kury, który gotowała jeszcze jego prababcia, potem jego babcia i w końcu jego mama.
Swoją drogą, gotować jedną i tę samą zupę przez trzy pokolenia i nie przypalić – to wyczyn godny pana Romana z reklamy, który od 20 lat naprawia swoją pralkę.
Być jak Magda Gessler
Jeśli chciałbym być jak Magda Gessler, musiałbym w tekstach o wegetariańskich zupach nawciskać sporo k…, ch…, d… oraz innych mięsnych przypraw.
To nie moje klimaty.
Być jak Wojciech Modest Amaro
Z panem Amaro miałbym największy problem. Trudno byłoby mi naśladować w tekście kogoś, kto wyraża dezaprobatę na widok talerza z jedzeniem – jedynie za pomocą mimiki i piorunującego spojrzenia.
I dlatego postanowiłem napisać tę recenzję po swojemu 🙂
Forma recenzji kulinarnej
Równie ważna jak styl, jest forma recenzji.
I tu miałem tysiące pomysłów. Co jeden, to gorszy. W końcu mnie olśniło. Spojrzałem na nazwy zup: Pani Pomidorowa, Pani Szczawiowa, Pan Barszcz. No tak! Gdzie ja miałem rozum…
Umówię się z nimi na randkę!
„7 szybkich randek z fajnymi zupami”
Zapraszam was na relację z siedmiu szybkich randek. Przy każdej z nich zderzyłem swoje oczekiwania z zastaną rzeczywistością.
Pani Ogórkowa z Koperkiem
Oczekiwania: Nie spodziewałem się niczego porywającego. Same słowa „ogórek” czy „mizeria” brzmią dla mnie jakoś tak anemicznie.
Kojarzą mi się z wychudzonym Jankiem Muzykantem targającym na plecach Naszą Szkapę przez zabłocony ryneczek galicyjskiego miasteczka.
Rzeczywistość: Pierwsza łyżka nie zwiastowała tego, co miało wydarzyć się za chwilę.
W okolicach czwartej łyżki poczułem się jak gość, który przez przypadek wszedł na ring, na którym stoją Mike Tyson z Andrzejem Gołotą i zastanawiają się, komu by tu przysolić.
To był nokaut.
To był bardzo przyjemny nokaut. Mógłbym tak stać na ringu przez całe 12 rund. Pani Ogórkowa rzuciła mnie na kolana. Tak dobrej zupy „ze sklepu” jeszcze nie jadłem.
Pani Soczewica i Kmin
Oczekiwania: Soczewica kojarzyła mi z czymś, czym (z braku lepszych propozycji) żywili się biblijni Izraelici. Albo z fasolką po bretońsku. Czyli raczej średnio.
Rzeczywistość: Już po paru łyżkach zdałem sobie sprawę, jak bardzo się mylę.
Pani Soczewica okazała się tym rodzajem kobiety, która na pierwszej randce transferuje gigabajty informacji do ucha mężczyzny. Opowiada i opowiada i opowiada… Słowem, jest bardzo sycąca.
Mocna rzecz!
Pan Pomidor i Bazylia
Oczekiwania: Pan Pomidor miał być stuprocentowym Włochem, a Bazylia – rodowitą Izraelitką. Oczekiwania były więc spore.
Rzeczywistość: Pan Pomidor okazał się facetem mocno skoncentrowanym na sobie.
Nie pytał mnie o nic, tylko nawijał cały czas na swoich warunkach. Czasami w słowo wchodziła mu Bazylia ze swoją ciętą, ziołową ripostą. Nie miałem nic do powiedzenia.
Zaorali mnie w obie strony. Brawo!
Pani Szczawiowa z Ziemniakiem
Oczekiwania: Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Nie jadłem nigdy wcześniej szczawiu. A przynajmniej nie pamiętam, żebym kiedykolwiek świadomie to robił.
Rzeczywistość: To była totalna randka w ciemno. Nie znałem tego smaku. Nie potrafiłem go przyrównać do niczego, co jadłem wcześniej. Na szczęście z każdą kolejną łyżką Pani Szczawiowa plusowała u mnie coraz bardziej i bardziej.
Pan Pomidor i Papryczki
Oczekiwania: A czego można się spodziewać po randce z Pomidorem i wianuszkiem ostrych Papryczek?
Rzeczywistość:
Pierwsza łyżka – mamo, pali! Ja chcę do domu…
Trzecia łyżka – mamo, nie czekaj z kolacją, wrócę później.
Szósta łyżka – mamo, wrócę rano.
Dziesiąta łyżka – mamo, wyślę ci mailem mój nowy adres.
Pani Marchew i Imbir
Oczekiwania: Spodziewałem się zupy dla przedszkolaków: marchewka, groszek, szpinak, gdzie jest Słonko, kiedy śpi i dokąd tupta nocą jeż.
Rzeczywistość: Na pierwszy rzut oka wyglądała bardzo niepozornie. Jak typowa „szara myszka”. Jednak jej spojrzenie… Miała ten orientalny błysk w oku. Potem się dowiedziałem, że to przez imbir.
Uuu la la…
Pani Kukurydza i Kolendra
W przypadku tej zupy – przyznam się bez bicia – dałem ciała. Wszystko przez to, że jadłem ją, pisząc równocześnie artykuł na bloga.
A kiedy piszę – zapominam o całym świecie. Do tego stopnia, że gdybym podczas pisania jadł homara – nie zauważyłbym tego. Nawet gdyby homar odgryzł mi język.
Z tą zupą było podobnie. Nic nie pamiętam. Mam nadzieję, że się na mnie nie obraziła. I że da mi jeszcze jedną szansę…
Z którą zupą umówiłbym się jeszcze raz?
Ze wszystkimi.
Tylko na dłuższą metę byłoby to dość męczące. Musiałbym nieźle lawirować, żeby żadna nie dowiedziała się o swojej konkurentce.
Więc gdybym naprawdę musiał wybrać tę jedną jedyną na resztę życia – umówiłbym się z Panią Ogórkową.
Pan Pomidor i jego genialna strona
Jest jeszcze coś, o czym muszę koniecznie wspomnieć: strona internetowa producenta tychże zup. Dla mnie – rewelacja.
Widać tutaj dwie rzeczy. Po pierwsze, perfekcjonizm (wszystko, najmniejszy detal jest tu dopieszczony na sto procent). Po drugie, jakąś młodzieńczą frajdę, która udziela się gościom odwiedzającym witrynę.
Bardzo lubię takie klimaty.
Podsumowanie:
Produkty Pana Pomidora to znakomite, smaczne i zdrowe zupy przygotowywane ze świeżych warzyw. I co najważniejsze: bez chemii. Idealne dla ludzi, którzy nie mają czasu na gotowanie, ale lubią dobrze zjeść.
Czy polecam?
Bardzo 🙂
Link do strony producenta: http://www.panpomidor.co Uwaga: to nie jest wpis sponsorowany. Nie dostałem za niego ani złotówki. Ale co zjadłem – to moje 🙂
Szukasz copywritera, który napisze ci artykuł sponsorowany?
Zobacz więcej przykładów wpisów sponsorowanych.
Skontaktuj się ze mną:
106 komentarzy
Te zupy ratują mnie przed głodówką, gdy mam pusto w lodówce i brak czasu. Są super, choć długo się im opierałam, bo przecież jak coś kupnego może być lepsze od domowego i w dodatku nadal zdrowe. A to zaskoczenie.
Nie znam tych zup, bo gotowych nie kupuję. Ale ta recenzja… Genialna! 😀
Mógłbym to robić codziennie 🙂
[to się nazywa praca za miskę ryżu]
Za każdym razem w sklepie te zupy mnie kuszą, ale do tej pory się opierałam. Dość, następnym razem biorę bez wahania. Zgodnie z rekomendacją, ogórkową na pierwszy rzut 🙂
Swoją drogą, widziałam w komentarzach niżej, że masz już jakąś jedną psychofankę 😉 Cóż, właśnie nabyłeś sobie drugą 😀 Przeczytam wszystko, co zechcesz jeszcze napisać. Nawet instrukcję obsługi gwoździa 😉
Pozdrawiam,
Aga- Śnieżynka
Gwoździa? 🙂 Wyzwanie przyjęte :)))
Ok :)))
Słyszałam, że te zupy są faktycznie smaczne. Sama nie robię i ogólnie nie przepadam za zupami, ale to fajna propozycja na szybko dla osób, które nie wyobrażają sobie obiadu bez zup 🙂
A wiesz, że ich nie próbowałam? Znam je z widzenia (znamy się z widzenia), ale gotowe zupy w sklepowej lodówce powodują, że robię krok w tył. Czyżby pierwsza randka przede mną? 😉
Spróbuj ogórkowej 🙂 Mnie zaskoczyła totalnie 😉
Fajnie napisany artykuł 🙂
Pan pomidor obił mi się uszy. Ale Twoja recenzja… Czytałam ją z rozdziawioną japą czekając, aż ktoś wsadzi mi łyżkę z Panem Pomidorem i bazylią. Ślinka cieknie na samą myśl. Lecę obczaić producenta 🙂 Świetnie się czytało!
Pozdrawiam
Dzięki 🙂 To była świetna zabawa 🙂 [jedzenie i pisanie równocześnie]
Po wpisie o zupach zaczynam podejrzewać, że zostanę Twoją psychofanką. A jeszcze nie przeczytałam o czapce Justyny! 😉
Muszę Cię ostrzec: cały blog jest taki 🙂
Właśnie zauważyłam;) zalajkowałam na fb, poczytam więcej, ale dziś już nie mogę czytać (bo piszę!) 😉
Dziękuję! 🙂
Być może mnie przekonałeś, bo jak zabieram się za gotowanie jakichs wyszukanych zup to potem ląduja w kiblu. A zupki chińskie jem udając ze nic nie wiem o żadnym składzie v:
Wiadomo – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal 😉
Do mnie te zupki nie przemawiają, ale Twoje słowne „kulinarzenie” jak najbardziej tak 😀
Tylko na takim „kucharzeniu” się znam 🙂
Jak mawia syn „nie bazylia, a Brazylia”. Ale dobrze, żeś się na tej randce nie ugotował!
Czasem było naprawdę gorąco 🙂 Żeby nie powiedzieć – „ostro” 😉
:))) Dzięki 🙂
Dzięki 🙂 To było bardzo fajne doświadczenie 🙂
No powiem Ci, że kulinarny debiut pierwsza klasa…tak smakowicie przygotowałeś słowami te wszystkie Panine zupki, że aż sama nabrałam na nie ochoty. Widziałam je u siebie w osiedlowym sklepie, co prawda jeszcze nie próbowałam, ale skoro skład tak fajny to na czarną godzinę jak znalazł ;-).
Wiesz, nie umiem gotować, nie znam się na tym, więc musiałem ostro „szyć” 🙂
No nie, takiej recenzji kulinarnej jeszcze nie czytałam. 🙂 Tak się najadłam i nasyciłam Twoimi słowami, że nie muszę już jeść kolacji. 😀 A poważnie – bardzo fajny tekst. Naprawdę zachęciłeś mnie do wypróbowania tych zup, poszukam ich na czarną godzinę, kiedy nie będzie mi się chciało gotować. Będą jak znalazł!
Chętnie pociągnąłbym dalej ten kulinarny temat 🙂
Zgadzam się 🙂
hm, ze wszystkich najbardziej lubię ogórkową, ale jednak własnej produkcji – kiedyś może Cię zaproszę na domową ogórkową, nie z pudełka 😉
Pozdrawiam serdecznie 😀
Akurat ta ogórkowa smakuje jak zupa domowej roboty. Serio – nie rozpoznałbym, gdyby ktoś położył przede mną dwa talerze (jeden z zupą domową, drugi ze sklepową ;))
to faktycznie rzadkość!
Pozdrawiam 🙂
Zbaczając nieco z tematu randek z jedzeniem, pomyślałem sobie właśnie w kontekście tego co pisałeś na początku, o tym że nie jest to artykuł sponsorowany, że właściwie to chciałbym, żeby był sponsorowany. Bloger, copywriter i reszta super frilanserskich zawodów opiera się dość często na – masz produkt, zrób coś z nim, nie wiem, powieś na ścianie i zrób zdjęcie, w większości przypadków – za darmo. Pomyślałem więc, że może zacząć by tak recenzować wszystko. Książki już dostaję, chodzę do kina za darmo, ale jeść też muszę. Zacząłbym wtedy recenzować markety, piersi z kurczaka, marchewki i inne tego typu gówna w zamian za promocję. Potrzebuję też auta, więc recenzowałbym fiaty i mercedesy, doszukując się w nich efemerycznie dostrzegalnych głębi jazdy. Potem zacząłbym recenzować mieszkania, domy jednorodzinne, alkohole, knajpy aż w końcu doszedłbym do recenzji urzędów publicznych, na prezydencie kończąc i zmieniłbym świat. To jest trochę jak sylwetka absolwenta na każdym uniwersytecie (dowiedziałem się kiedyś, że po bezpieczeństwie wewnętrznym można zostać ministrem sprawiedliwości), ale jakie to piękne w swojej prostocie.
Kub.
Właśnie trafiłeś do panteonu najlepszych komentatorów tego bloga 🙂
A pomysł z recenzjami samochodów też chodził mi po głowie. Chyba nie odmówiłbym „egzemplarza recenzenckiego” 😉
A nie, czekaj, przecież Szczepan Twardoch dostał mercedesa…
Takei zupy świetnie wstrzeliły się w zapotrzebowanie na rynku, zdrowe i szybkie. W awaryjnych sytuacjach można sięgnąć po taką bez wyrzutów, że je się jakieś g…no.
Święte słowa :))
Jako awaryjne wyjście, czemu nie, tylko jak ja zniosę brak chemii? 😉
Bookendorfina
Faktycznie, to może być traumatyczne doświadczenie 😉
A ja tyle razy byłam w sklepie i zastanawiałam się, czy wziąć którąś z tych zup. Może teraz po Twojej recenzji umówię się z którąś na randkę. Chociaż to tak dziwnie brzmi, że ja na randkę z PANIAMI XD Ciii…. nie mówcie nic mężowi i mojej piesi, bo będą zazdrośni.
Też czułem się dziwnie randkując z Panem Pomidorem 😉
Super. Słyszalam o tych zupach i muszę spróbować.
Świętny wpis, już któryś raz trafiam na Twojego bloga i bardzo podoba mi się Twój humorystyczny, lekko ironiczny styl narracji.
Dziękuję! 🙂
pierwszy raz słyszę o tych zupach !
a wpis super 🙂
Dzięki 🙂 Bardzo fajnie się go pisało 🙂
Bardzo lubię te zupy, aczkolwiek rzadko po nie sięgam, bo zazwyczaj sama gotuję jakąś co tydzień. Ale jako opcja na „awarię” albo „na nic mi się nie chce” są super 😉 A po Twoim wpisie kupowałabym je w ciemno 😉 Może jednak bycie blogerem kulinarnym, to dobry kierunek dla Ciebie?
I jeszcze dodatkowo modowym (bo o tym to już kompletnie nie mam pojęcia 😉
[a zupy naprawdę są dobre, inaczej nie pisałbym o nich]
[i nie – nie mam żadnej prowizji od sprzedaży, po prostu piszę jak jest 🙂
Fakt, gdyby tak nie było, nie napisałbym tego artykułu 😉
Te zupy są super, a z tego wpisu aż musiałeś się wytłumaczyć 😀 ahaha 😀
To była cenna lekcja :)))
Dobry sposób na obiad, gdy czasu brak 😀
Wg mnie bardzo fajne zupy i z pewnością dość zdrowe, znaczy bez eeee i bez inszej cheeeemi. Niemniej zastanawiam się czy mają czy jednak nie mają choć w śladowych ilościach gluten. Niby nic na ten temat nie ma, a jednak pewności też nie ma. O to pewnie by trzeba producenta bezpośrednio zapytać. A mój cały wywód, bo mam celiakię i nieustannie szukam gotowców właśnie, w dodatków tak fajnych jak te zupy, które by mnie nakarmiły i nie zaszkodziły jednocześnie 🙂
Nic nie wiem o glutenie 🙂
Kurcze, za stary chyba jestem już na takie wynalazki. Kiedyś, to cały semestr mogłem na tym ciągnąć, a dzięki zupkom podczas Fuckupu w Irlandii pięknie schudłem do 76kg. Teraz mam prawie 10kg więcej i nie mogę zrzucić 😉
Łączę się w bólu. Też nie mogę zrzucić 🙁
Kupne zupy bez chemii? Coś mi się nie chce wierzyć. 🙂 Tak jak mi ciężko uwierzyć że nie jadłeś nigdy szczawiu. 🙂 No ale dobra, po co miałbyś kłamać. 🙂 Ale że ogórek kojarzy Ci się z wychudzonym Jankiem Muzykantem? Hahaha. 😀
PS. Czy te zupy można kupić w sklepach czy tylko przez stronę?
Ogórek to mizeria, a mizeria – to wiadomo: bieda z nędzą. Stąd już tylko krok do Janka Muzykanta 🙂
Chyba normalnie sprzedają w sklepach.
Od dziś inaczej patrzę na ogórka. 😀
Zdecydowanie zasługuje na współczucie, mam rację? 😉
Masz. 🙂 Zwłaszcza, że mówią o nim że nie mam żadnych wartości odżywczych. Biedny ogórek. 😀 Taka mizernota. 😉
Znając moją panią pewnie by „coś” w nich znalazła i bym się tylko smakiem oblizał i na tym koniec. Z ciekawości spróbuję wypatrzeć w sklepie.
Jak znajdziesz – kup ogórkową 😉 Ścina z nóg :)))
Powtórzę się: genialne! 😀
Dzięki 🙂
[i miłej lektury kolejnych wpisów 😉
ostatnio nie mam czasu na nic w pracy, więc taka zupa byłaby jak znalazł 🙂
Och styl Maklowicza, az zachcialo mi sie obejrzec jeden z jego odcinkow 😉
Akurat jego było mi najłatwiej sparodiować, jest baaaardzo charakterystyczny 😉
Bardzo fajne porównania. Lubię te zupy. Pozdrawiam gotowaniepatki.blogspot.co.uk
Nie wierzę niczemu co w naturze się je po uprzednim przygotowaniu i kuchennej krzątaninie, a pewnego dnia można to znaleźć na półce sklepowej gotowe do spożycia między jednym postojem na światłach a drugim 🙂 I myslę: po co tam masło i olej roślinny jednocześnie?- No widzisz, ja tak podchodzę do reklam 😀
Widzę :)) Ale myślę, że na takich jak Ty też są sposoby 😉
Pewnie są! :))
Ale ty tak naraz te wszystkie zupy ;)?
Nie, codziennie po jednej 😉
znam te zupki, są świetne 🙂 a tak w ogóle to co trzeba zrobić, żeby taką paczkę dostać? 😀
Nie mogę powiedzieć 😉
tyle razy widziałam te zupy na sklepowych półkach i nigdy na żadną się nie skusiłam…
Znam i lubię! I nie mam wyrzutów sumienia, że znowu jem coś kupionego w sklepie.
Tylko ta cena wysoka…. (tak, mam świadomość, że gdyby było E1234343211 w składzie, to by było za pisiont groszy) 🙂
Ciekawy paradoks: im więcej składników w zupie – tym niższa cena 🙂
Fajne ! Też bym zjadła i etykiety genialne !
Dzięki 🙂
Kukurydza z tego co pamiętam też jest bardzo ok
Super recenzja 🙂
Aleź Ty mnie prowokujesz !! Jak nie próbowałem tak chyba będę musiał się przełamać i spróbować którejś z tych zup 🙂
Hehe 🙂 Lubię takie tematy 🙂
Masa frajdy z pisania 🙂
Recenzje kulinarne mnie nudzą, ta jest tak podana, że przebrnęłam do końca, a przy okazji nieźle się ubawiłam 😉
Czyli mój debiut jako blogera kulinarnego można uznać za udany 😉
Bardzo zabawna forma recenzji 🙂 Nie znam zupek, nie jestem jakoś przekonana do tego typu dań 🙂 Co prawda Twoja recenzja zachęca do kupienia i spróbowania 🙂
Przede wszystkim chciałem się dobrze bawić, pisząc tę recenzję.
A że zachęca ona przy okazji do kupna zupy – to skutek uboczny 😉
Super recenzja panie kolego!
A zupki znam i zajadam się 🙂
można rzecz- zamiast jaram się twoim tekstem- zajadam się twoim tekstem.
Jest dobrze:)
Dzięki 🙂
To była fajna zabawa: brałem zupę, jadłem i równocześnie robiłem notatki:)
Chciałbym to powtórzyć (z jakimś innym produktem).
Panią Ogórkową uwielbiam! Prawie tak dobra jak moja 😉 (też chcę taką pakę!)
Nie wiem, skąd się biorą takie paki. Do mnie sama przyszła 🙂
Mam nadzieję, że to nie ta zupa dostała nóg 😉
Nie jadłam nigdy tych zup, ale Twój wpis zachęca do skuszenia się na pierwszą randkę.
Starałem się być obiektywny w swojej recenzji 🙂
Fajnie piszesz 🙂 nie jadłam
Nigdy gotowych zup, ale ….myśle, ze mogłabym spróbować 😉
O fajnych rzeczach fajnie się pisze 🙂
Oryginalny, bardzo ciekawy wpis. Ten post to strzał w dziesiątkę. 🙂
Dzięki 🙂
Nie, to nie jest wpis sponsorowany, serio.
To moja własna inicjatywa.
A co do zup: mam ich jeszcze trochę do testowania 😉
Nie próbowałam żadnej, nie przepadam za zupami, ale ten tekst… mógłby mnie przekonać 😉 Jeśli smaki tych zup są tak samo uwodzicielskie jak treść tutaj to chętnie dam im szansę na dłużej rozgościć się w mojej lodówce 😉
Mnie przekonał głównie brak chemii. To dziś rzadkość.
Próbowałam prawie wszystkich i jestem podobnego zdania, co Ty 🙂 Póki co, moja ulubiona to Pani soczewica i kmin, uwielbiam ją!
:)))
Dobra, ale ogórkowa… mmmmm…. 😉
O gustach się nie dyskutuje 😛
Racja 🙂