Metoda zielonego długopisu, czyli jak jednym słowem zmienić czyjeś życie

Storytelling w edukacji i biznesie | Copywriter z 12-letnim stażem

Metoda zielonego długopisu, czyli jak jednym słowem zmienić czyjeś życie

1 sierpnia 2016 Z życia copywritera 58


 


 
Na początek niezwykła historia, która wydarzyła się naprawdę.
 


 

Jest rok 1991.

Mam 13 lat i dostaję się do elitarnego krakowskiego liceum muzycznego. To skok na głęboką wodę. Teoretycznie czeka mnie sześć lat nauki.

W praktyce, za sprawą przedmiotu o nazwie „historia muzyki” już pierwszy semestr kończy się zagrożeniem „wylotem”.

Rozpoczęcie drugiej klasy.

Dowiaduję się, że feralnego przedmiotu od teraz będzie uczył mnie ktoś inny.

Oddycham z ulgą. Szybko dowiaduję się, że gorzej nie mogłem trafić.

Piranię zastępuje barrakuda.
 
 
Co tydzień obserwuję kolegów okrutnie torturowanych pod tablicą.

No właśnie – obserwuję. 

Dziwnym zbiegiem okoliczności nigdy nie jestem pytany. I to nie dlatego, że grupa liczy kilkadziesiąt osób. Jest nas zaledwie dwunastu. 

Czuję się jak bohater amerykańskiego filmu wojennego: Kule latają jak osy z zespołem napięcia przedmiesiączkowego. A ja nie mam nawet jednego draśnięcia.
 
 
Zagadka wyjaśnia się już wkrótce. 

Pierwsza klasówka. Nauczycielka rozdaje ocenione prace.

Czekam, czekam i nic. Zostaje jedna kartka. Dobra, niech skończy się ten żałosny pokaz. Wiem, dałem ciała.

Nauczycielka zapowiada, że zaraz wszystkim pokaże coś wyjątkowego. Kobieto, kończ, obciachu mi oszczędź…

Maciej Wojtas… celujący!

Bardzo śmieszne. Staram się wyłapać w jej głosie choćby najmniejszy ślad cudzysłowia. Jakąś ukrytą ironię. Celujący!

Gratulacje i tak dalej…
 
 
Marek Kondrat w reklamie banku ING mówi, że „moje – zmienia wszystko”. 25 lat temu słowo „celujący” sprawia, że zaczynam wierzyć we własne możliwości.

Zaczynam pisać coraz śmielej, coraz bardziej ryzykownie.

Tym bardziej, że świetne oceny powtarzają się z zadziwiającą regularnością. A ja wciąż słyszę (kompletnie niezasłużone) pochwały pod swoim adresem.

Ale to nie wszystko. W każdym dobrym filmie pojawia się twist. Zwrot akcji, który przewraca cały film do góry nogami.

Jakiś czas później dowiaduję się, co jest przyczyną mojego „immunitetu”.

Nie, nie chodzi o moją urodę 😉 To nazwisko. A raczej zbieżność nazwisk – mojego i dyrektora jednej ze szkół muzycznych. 

Na szczęście jest już za późno.

Nawet ta druzgocąca informacja nie jest w stanie mi podciąć świeżo rozprostowanych skrzydeł.

Nawet świadomość tego, że to wszystko był jak „pic na wodę fotomontaż”.

I tak już wygrałem.

 


 

Metoda zielonego długopisu (ołówka)

Dlaczego o tym piszę?

Bo historia sprzed ćwierć wieku skojarzyła mi się z tzw. metodą zielonego długopisu.

Pomysł jest bajecznie prosty, a zarazem rewolucyjny.

Stosuje się go w odniesieniu do dzieci, ale moim zdaniem działa na ludzi w każdym wieku.

Zamiast podkreślać na czerwono błędy i potknięcia – zaznacza się zielonym kolorem to, co dziecko zrobiło dobrze, z czym sobie poradziło.

Każdy, nawet najmniejszy sukces jest w ten sposób odnotowywany.

W ten sposób dziecko skupia się na pozytywach, a nie zadręcza się porażkami.

Ta drobna na pozór zmiana kąta patrzenia ma jednak dalekosiężne skutki.

 


 

Skąd wiem, że to działa?

Z autopsji.

Wróćmy do liceum muzycznego. Moja nauczycielka gry na skrzypcach stosuje nieco zmodyfikowaną wersję tej metody.

Oprócz zielonego długopisu pojawia się też długopis czerwony.

Coś jak dobry i zły glina.

Lekcje mają charakter indywidualny. Tylko mistrz i uczeń. Bez publiczności.

Po każdym zagranym utworze dostaję coś, co dziś nazywane jest feedbackiem.

Dowiaduję się najpierw, co zagrałem dobrze / świetnie / rewelacyjnie (nawet jeśli są to rzeczy mikroskopijnie małe), a potem niekończącą się listę rzeczy, które powinienem poprawić.

Co ważne, kolejność podawania tych informacji ma tutaj absolutnie kluczowe znaczenie!

Informacja o plusach, o tym co zrobiliśmy dobrze, działa jak środek znieczulający podany przed wyjątkowo bolesnym zabiegiem.

 


 

Chcesz zmienić czyjeś życie na lepsze?

Zastosuj metodę zielonego ołówka / zielonego długopisu.

Mów (tylko zgodnie z prawdą), co dana osoba zrobiła dobrze, w czym zabłysnęła – nawet jeśli to coś bardzo niewielkiego, a potem, nawet mimochodem dodaj, co powinna jeszcze poprawić, nad czym jeszcze popracować. 

Zobaczysz, jak szybko nabierze wiatru w żagle.

 


 

Ale po co to robić?

Nie tylko po to, żeby zrobić w życiu coś dobrego.

Choć i to jest przecież ważne i samo w sobie daje potężną satysfakcję.

Warto po prostu przekonać się na własnej skórze, że dobro wraca.

Sam doświadczam tego na co dzień.

Chociażby za sprawą tego bloga…

 


 

Zobacz koniecznie:

Napisz „cokolwiek”, a zobaczysz coś niezwykłego

Czego możesz się nauczyć od ptaszka, którym wszyscy gardzą?

12 rzeczy, którymi sprawisz ludziom radość (za darmo i bez wysiłku)

 

58 komentarzy

  1. Maciej, dobra metoda, dobrze samemu wobec siebie ja zastosowac – skupic sie na tym, co robimy dobrze.

  2. zebza pisze:

    parsknęłam trochę po tym tekście z nazwiskiem 😀 ważne, że podziałało ;)))

  3. Katarzyna pisze:

    Czekaj jak dla mnie to nie do końca tak. Ważny jest ten zielony długopis, ale bez czerwonego koloru powoduje pewne kalectwo umysłowe…

  4. Guesswhatpl pisze:

    Doskonale znam tę zasadę i tę zielono-czerwoną, z tym, że drugą znacznie bardziej. U mnie nauczycielki w szkole też stosowały podobne zasady. Uważam jednak, że wersja zielono-czerwona jest nieco bardziej odpowiednia dla dzieciaków, ale i nie tylko. Znacznie lepiej zacząć krytykę od kilku słów pozytywnych. Wylewanie pomyj na głowę i to jeszcze w sarkastycznym tonie wraz z dogryzaniem wcale nie jest fajne. Można wtedy zapomnieć o efektywnej poprawie. Znam to z doświadczenia, poza tym – w każdej sytuacji, zadaniu można znaleźć jakiś plus.

  5. Pierwsza Dama pisze:

    Słyszałam już o metodzie zielonego ołówka. I nie do końca zgadzam się z tym, że jest taka super. Bo ta metoda zakłada TYLKO podkreślanie dobrze wykonanych elementów. Ok, dla dziecka to jest bardzo komfortowe, bo głaskanie po główce, bo „to Ci wyszło fantastycznie, brawo i rób tak dalej”, ale równocześnie błędy są ignorowane. Wyobrażasz sobie metodę zielonego ołówka na dyktandzie? Jeśli nie wskażesz dziecku, że zrobiło błąd, to ono go samo nie zauważy. Nie będzie analizowało reszty tekstu, poza jaraniem się, że trzy słowa ma zakreślone na zielono.
    Inna sprawa – takie ekstremalnie pozytywne sposoby do pracy nad dzieckiem uważam, że je upośledzają. Zobacz, już mamy mecze dzieciaków, w których nie liczy się punktów, gra się dla samej frajdy z gry. Teraz ten zielony ołówek. No fajnie, ale jak w takim razie dziecko ma się nauczyć radzić sobie w sytuacji, kiedy odnosi porażkę? Kiedy coś mu nie wychodzi? Kiedy ktoś mu zwróci uwagę na niewłaściwe zachowanie? Mamy przygotowywać dziecko do życia w społeczeństwie, w którym nie będziemy w stanie ciągle trzymać go pod kloszem, nie uchronimy przed niemiłym nauczycielem, zołzowatą szefową czy złośliwą koleżanką.

    Pod tym względem dużo bardziej sprawdzałaby się druga metoda, którą opisałeś. To nie jest lepsza wersja „zielonego ołówka”, tylko taka trochę niedorobiona tak zwana „kanapka”. Najpierw chwalisz, co było dobrze, później zwracasz uwagę na błędy, a na koniec zostawiasz kolejną pochwałę, żeby złagodzić krytykę. Twoja nauczycielka skróciła tę metodę tylko do pochwały-krytyki, ale uważam, że to i tak lepiej działa niż zielony ołówek.

    • Maciej Wojtas pisze:

      Masz całkowitą rację. Weź jednak pod uwagę, że sytuacja działa się 25 lat temu 🙂

      I wtedy, zwłaszcza w takiej szkole – to była rzadka postawa. Liczył się wynik, choćby po trupach. Było dołowanie, gnojenie ucznia itp. (pamiętam takie akcje z podstawówki). Teraz niektórzy przeginają w drugą stronę. Masz rację, dają za dużo „zielonego ołówka”. Każde przegięcie jest złe 🙂

  6. KaSta pisze:

    Od razu przypominam sobie mój pierwszy i drugi kurs na prawo jazdy: pierwszy instruktor wiecznie dogryzał, kpił i wysyłał mnie do psychologa, co mnie ogromnie zniechęciło do jeżdżenia autem. Kursu nie skończyłam, rzuciłam w diabły i uparcie nie chciałam do tego wracać. Po kilku latach przemogłam się, poszłam do innej szkoły i co? Całkowita zmiana! Nowy instruktor ZAWSZE najpierw mówił, co było dobrze, choćby to był tylko jeden poprawnie wykonany manewr w ciągu całej godziny. Potem spokojnie dodawał co należy poprawić. Dzięki temu nabrałam pewności siebie, kurs ukończyłam, egzamin zdałam i jestem zadowolona 🙂

  7. Magda Zbieraj pisze:

    Uwielbiam Cię czytać! Nawet o tak prostej sprawie potrafisz napisać coś po czym mam uśmiech na twarzy. Metodę znam i stosuje głównie w życiu osobistym, ale nigdy nie wiedziałam, że ma taka nazwę, to twoja :P?

  8. Radosna Chata pisze:

    Chętnie wypróbuję ten sposób 😀

  9. Znam tę metodę i stosowałam ucząc dzieci, co było dużym zaskoczeniem zarówno dla nich, jak i rodziców

  10. Okiem Alexa pisze:

    nie powinno się podkreślać błędów na czerwono z jednego bardzo ważnego powodu. Dlatego, że podkreślając coś akcentujemy na tym uwagę.
    Uwagę należy skoncentrować na prawidłowej formie a nie błędnej!

  11. Nie warto sie skupiać na tym co złe, a warto na tym co dobre!

  12. Powoli stosuję to na synu (chociaż trudno jak robi tyle błędów ortograficznych) i działa!

  13. Znam metodę, ale bez takiej nazwy. Bardzo często stosuje się ją w harcerstwie. Niestety na mnie nie działa, jak jestem w stanie ją rozszyfrować. Ale dla dzieci jest rewelacyjna.

  14. Paulina Bulek pisze:

    Dobra rada z zielonym długopisem do wykorzystania w przyszłości! Dzięki za inspirację!

  15. Bardzo mądry wpis, ale szczerze się też uśmiałam z puenty pierwszej części – wyobrażam sobie, że powinieneś opisywać ją na jakichś szkoleniach kołczingowych. ,,Miałem tak samo na nazwisko” 😀

  16. Fajnie uświadomić sobie, że w trakcie zarządzania zespołem stosuje się metodę, o której świadomie nie miało się pojęcia. Zawsze najpierw mówię ludziom co było okej, co było fajne, by potem przedstawić kwestie, które wymagają poprawki.

    Teraz przynajmniej wiem jak to się nazywa 🙂

  17. Mam wrażenie, że już ten wpis czytałam ;), ale w komentarzach nie ma potwierdzenia. Niemniej – przeczytałam raz jeszcze z zapartym wręcz tchem. I jestem bardzo ciekawa, dlaczego na moje starsze dziecko to nie działa. Albo ja tego zielonego używam źle, albo on do tego stopnia nie wierzy we własne możliwości.

  18. Używam tego w stosunku do córki. Czasami działa, czasami nie. NIe ma reguły.

  19. Ja stosowałam tę metodę w pracy na swoim zespole :). Może niekoniecznie z długopisem, ale słowem. I jest genialna. Nawet nie wiedziałam, że ma swoją nazwę :D.

  20. Kat Nems pisze:

    tą metodę stosuja nauczyciele na całym świecie, ale sprawdza się najlepiej z młodszymi uczniami.
    przy starszej młodzieży, w poprawiani, chociażby dyktand, sprawdza się nie tyle przekreślanie złych liter co w ich miejsce wpisywanie właściwych.

  21. Dobro wraca „jak nieleczony łupież.” 🙂 Jesteś moim mistrzem.
    A tak na poważnie to metodę zielonego i czerwonego długopisu stosuję instynktownie na co dzień i faktycznie polecam. Zazwyczaj mówię i idę dalej więc nie wiem czy to co przekażę ma wpływ na późniejsze działania ale czuję się w obowiązku chwalić i dopiero później mówić o tym co warto poprawić. To bardzo naturalne zachowanie, które pozwala dodatkowo na uniknięcie efektu ping-ponga w momencie gdy ktoś nie będzie w stanie przełknąć gorzkich słów i przyjmie strategię obrony przez atak.

  22. Oh, bardzo chciałabym by moi nauczyciele stosowali zielone długopisy. Nie musiałabym się zastanawiać, czy to nie podkreślone na czerwono jest po prostu ok, a może jest świetne? Wiedziałabym, na co zwrócić uwagę, które elementy rozwijać (a nie tylko czego unikać). Kiedyś dostałam wypracowanie ocenione na celujący, mimo, że był tam jeden błąd ortograficzny podkreślony na czerwono. Oczywiście nie pamiętam, co było dobrego w tym tekście, nie pamiętam, co się podobało, pamiętam tylko ten błąd 🙁

    • Maciej Wojtas pisze:

      Świetny przykład! Zupełnie jak ten o pannie młodej ubranej w suknię za milion dolarów. Niestety, na sukni pojawia się mała, prawie niewidoczna czarna plamka i wszyscy skupiają uwagę na niej – zamiast na bajecznym stroju.

  23. corporedhead pisze:

    Niestety o ile nie zrobi się czegoś naprawdę wybitnego, pochwały od nauczycieli za coś zrobionego „dobrze” to rzadkość (w końcu to obowiązek dziecka żeby robić zadania „dobrze”). I bardzo szkoda że tak jest.

    • Maciej Wojtas pisze:

      Może dlatego, że większość nauczycieli ma „wdrukowany” ten czerwony długopis. Nie wyobrażają sobie, że – paradoksalnie – więcej można osiągnąć pozytywnym podejściem, pochwałami (oczywiście stosowanymi w rozsądnych proporcjach).

  24. Paula Stadnik pisze:

    Po pierwsze: genialnie piszesz.
    Po drugie: metodę biorę sobie do serca, bo właśnie poszukuję różnych perełek wychowawczych 🙂

  25. U mnie też wróciły wspomnienia… Rok 1991… 2 klasa, pierwsze takie zupełnie kolorowe podręczniki na ładnym papierze…

  26. viðkvæm pisze:

    Czytałam ostatnio bloga dziewczyny, która mieszka w USA (nie pamiętam nazwy, niestety) i ona opisywała metodę „na hamburgera”. Ponoć w Stanach tak właśnie podaje się krytykę. Pakujesz mięcho (czyli coś niemiłego, np. Twój projekt nie spełnia naszych oczekiwań) między dwie połówki bułki (czyli coś miłego, co ma złagodzić krytykę). Może Twoja nauczycielka od czerwonego i zielonego długopisu była w Stanach? 🙂

  27. Goga pisze:

    Czytając ten tekst wróciły mi wspomnienia! Też dawno temu miałam lekcję muzyki….z samym dyrektorem mojej szkoły. Co prawda, nie była to szkoła muzyczna, tylko gimnazjum, ale on był bardzo surowy i nieustępliwy. Potem to do mnie wróciło, jak przez przypadek znalazłam się w klasie ekonomicznej (nienawidzę matematyki!). Droga przez mękę, ale dałam radę 🙂 Przez kilka ładnych lat musiałam wysłuchiwać lamętu nauczycielek, miałam ekonomię i rachunkowość – nigdy tego nie zapomnę! Babka od rachunkowości miała obsesję na punkcie liczb, oblewała pół klasy i każdemu mówiła, że nie zda matury!! Ja bym chyba metodę zielonego długopisu w moim przypadku przedstawiła trochę inaczej, były to słowa: „Nie dasz rady!”. Na szczęście zawsze byłam taka: „Nie? No to patrz!” 🙂

    • Maciej Wojtas pisze:

      Z drugiej strony, gdyby ta nauczycielka stosowała metodę zielonego długopisu, pewnie dziś byłabyś ekonomistką, a nie copywriterką 🙂 Mam rację? 🙂
      [ja miałem pierwszy kontakt z komputerem praktycznie na studiach :)))

      • Goga pisze:

        Nigdy w życiu! 😀 😀 Ja jestem kiepska z matmy i nie wstydzę się tego 🙂 Nienawidzę matematyki i to się nie zmieni 🙂 Chwała Bogu za księgowe :D!
        Miłość do pisania narodziła się w wieku 11 lat! Kiedyś myślałam: „Za 10 lat będziesz myśleć inaczej, to się zmieni” i po 10 latach się nie zmieniło, więc to już miłość do grobowej deski, zdecydowanie 🙂
        Chociaż pamiętam, że przez pierwsze pół roku naukę pisania przy pomocy Mistrza Klawiatury traktowałam raczej jak obowiązek, ale jak widać były to dobre podwaliny do pracy 🙂
        Kiedyś nie myślałam, że będę pisała zawodowo, to było takie marzenie z dzieciństwa. Droga do niego była trudna, pełna zakrętów, ale bardzo dużo poświęciłam. Nie umiałabym też robić czegoś, co mnie nie pasjonuje. Ciągle wysłuchiwałam, że powinnam iść na studia (tu kilka polecanych kierunków) i że jak zaryzykuję spróbować żyć inaczej niż inni to będę nikim, bo mi się nie uda. Wierzę w to, że ludzie rodzą się z pewnymi predyspozycjami, które nieustannie rozwijają. Może daleko mi do ideału, wciąż się uczę, popełniam błędy, ale jestem pewna, że będę pisać do końca moich dni 🙂

Skomentuj Paulina Bulek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *