Telefon od Spielberga, czyli jak odmówić firmie marzeń i nie wpaść w depresję
Znacie hasło „wybrzydza jak panna na wydaniu”? Okazuje się, że dotyczy nie tylko kobiet. I nie tylko spraw sercowych, zawodowych również.
Na pewno wiecie, jak to jest, kiedy o jedno miejsce bije się cała masa świetnych kandydatów. Sam przez ostatnie lata wysłałem setki, jeśli nie tysiące różnych aplikacji. Z bardzo różnym skutkiem.
Praca marzeń
Ostatnio dostałem dwie propozycje pracy. Poziom atrakcyjności ofert – najwyższy. Więcej – totalnie kosmiczny.
Porównywalny z tym, jakby zadzwonił do was Steven Spielberg z pytaniem, czy nie macie na stanie jakiegoś scenariusza, bo bardzo chce zrobić nowy film, ale za cholerę nie ma na niego pomysłu.
Dostałem propozycję.
Już samo to brzmi jakoś nierealnie. To pracodawcy napisali do mnie. A nie ja do nich. Mimo to – nic z tego nie wyszło. Z mojej winy.
Kontynuując wątek hollywoodzki. Odpowiedziałem obu „Spielbergom”, że owszem mam fajny scenariusz, ale leży w dolnej szufladzie biurka, a mi się nie chce teraz tam schylać.
W obydwu przypadkach poszło o Warszawę. Konkretnie o konieczność przeprowadzki do stolicy. A że mam trochę inne priorytety, więc domyślacie się pewnie, jak to się wszystko skończyło…
Dlaczego odrzucam nawet tak fantastyczne oferty?
Posłuchajcie tej piosenki, a rozumiecie:
I jeszcze jedno: to właśnie ta piosenka skutecznie ratuje mnie teraz przed popadnięciem w depresję 🙂
6 komentarzy
Oj chciałabym móc przyjąć pracę marzeń ;D
A jaka jest Twoja praca marzeń?
„To pracodawcy napisali do mnie. A nie ja do nich.” Dlaczego mnie to nie dziwi? 🙂
Robią tak, odkąd wrzuciłem adres mailowy na stronę. Wcześniej – była cisza.
cóż, ja ostatnio też dostałam ze dwie fajne oferty, ale na razie nie wybieram się na etat ;D
😀