Dostałem dziwny spadek…
Dwie rzeczy: kartka papieru i numer do sejfu.
Na kartce było napisane, że „mogę rozdawać zawartość sejfu tylko rodzinie i znajomym”.
Rozdawać – a nie rozdać.
W pierwszej chwili uznałem to za literówkę.
Jednak kiedy wyjąłem wszystkie pieniądze z sejfu, a potem go zamknąłem, coś mnie tknęło.
Otworzyłem go raz jeszcze i okazało się, że nadal jest pełny.
Powtórzyłem tę czynność jeszcze kilka razy.
Góra pieniędzy rosła w rytm wstukiwania numeru kodu.
Najpierw przekazałem pieniądze najbliższej rodzinie.
Potem tej dalszej.
Wreszcie tej, o której tylko słyszałem.
I tej, o której mówi się „dziesiąta woda po kisielu”.
Następnie zająłem się znajomymi.
Potem znajomymi znajomych.
I znajomym znajomych znajomych.
Ci ostatni – razem z tymi od kisielu – pochwalili się swoimi prezentami swoim rodzinom i swoim znajomym.
Musiałem zatrudnić ludzi do przekazywania pieniędzy.
Wkrótce stałem się największym pracodawcą w mieście.
A potem w województwie i w kraju.
Każdy miał tylu znajomych, że sam się dziwił swojej popularności.
Nie sądziłem, że tak wielu ludzi jest ze mną spokrewnionych.
Po roku musiałem otworzyć oddziały na pięciu kontynentach.
I naprawić zawiasy w sejfie, bo od ciągłego otwierania zdążyły się rozklekotać.
Drzwiczki do tego niewyczerpanego skarbca stukały jednostajnie i monotonnie:
tu-tu
tu-tuuu
tu-tu
tu-tuuu
tu-tu
tu-tuuu
I wtedy się obudziłem.
Rozejrzałem się dookoła.
Pociąg jechał dalej.
Popatrzyłem na pasażerów.
Wtedy dotarło do mnie, że choć są zupełnie obcymi ludźmi, to wydają się być dziwnie znajomi.
Uśmiechnąłem się do nich, choć nigdy wcześniej tak nie robiłem.
W odpowiedzi, nieśmiało uśmiechnęli się do mnie.
A więc to, o czym śniłem, było prawdą!
Wszyscy mieliśmy wrażenie, że skądś się znamy.
Czuliśmy, że jesteśmy znajomymi.
Dalekimi, ale zawsze.
Kiedy dziś będziesz szedł przez miasto, popatrz na mijanych ludzi inaczej niż zwykle.
Uśmiechnij się czasem do kogoś. Spójrz przyjaźnie.
W końcu tak niewiele trzeba, żeby zrozumieć, jak wiele nas wszystkich łączy…