Dlaczego tak mało freelancerów ułatwia sobie pracę i życie w ten sposób?

Storytelling w edukacji i biznesie | Copywriter z 12-letnim stażem

Dlaczego tak mało freelancerów ułatwia sobie pracę i życie w ten sposób?

24 października 2018 Kurs pisania 4

 


 

Jest taka rzecz, na którą wielu freelancerów nie zwraca należytej uwagi. To jeden z tych detali, które nie tylko ułatwiają pracę i wpływają na komfort życia, ale przede wszystkim – finalnie robią gigantyczną różnicę.

 


 

Jak ułatwić sobie życie, kiedy jesteś freelancerem?

Kiedy zaczynasz swoją przygodę z „wolnym strzelectwem”, kiedy jesteś zielony jak niedojrzała papierówka, wtedy łapiesz się wszystkich okazji, żeby cokolwiek zarobić.

Nie ma w tym niczego złego i nienaturalnego.

Bierzesz wszystkie zlecenia, jakie Ci się nawiną. Nieważne, czy się na tym znasz, czy masz wystarczające kwalifikacje i odpowiedni poziom umiejętności.

 


 

Drugi etap

przychodzi po kilku latach, choć może pojawić się już po kilku miesiącach. Zauważasz wtedy, że są rzeczy, które sprawiają Ci więcej frajdy, więc wychodzą Ci lepiej.

Wtedy zaczynasz selekcjonować zlecenia. Stajesz się bardziej wybredny. W tym również nie ma niczego złego i nienaturalnego.

Decydując się na zawężenie swojej ścieżki zawodowej, na konkretną specjalizację, sprawiasz, że możesz wykonywać swoją pracę dużo szybciej i o wiele lepiej.

Ale to nie jest jeszcze ten element, który może dać Ci faktyczną przewagę.

 


 

Jak stać się bezkonkurencyjnym, dzięki jednej rzeczy?

Muszę się teraz do czegoś przyznać. Trochę zanadto uogólniłem, wrzucając na wstępie wszystkich freelancerów do jednego worka.

Rzecz, o której myślę, dotyczy przede wszystkim copywriterów. Graficy, specjaliści od video czy muzycy radzą sobie w tej kwestii nieporównanie lepiej.

Zresztą, inspiracją do napisania tego tekstu byli właśnie autorzy muzyki, konkretnie tej filmowej.

Zdałem sobie niedawno sprawę, że wystarczy mi kilka sekund, żeby bez pudła rozpoznać utwór Hansa Zimmera, Maxa Richtera czy kogokolwiek innego.

Wpisując do wyszukiwarki na YouTube konkretne nazwisko i klikając w filmik, z dużą dozą prawdopodobieństwa wiem, co za chwilę usłyszę. Nawet, jeśli będę tego słuchał pierwszy raz w życiu.

Przypadek?

 


 

Dzieje się tak nie bez przyczyny

Czytałem kiedyś, że producenci filmowi, którzy chcą osiągnąć w swoim dziele określony efekt, dobierają do niego konkretnych kompozytorów.

Jeśli dzwonią do Hansa Zimmera, to wiedzą, czego się po jego muzyce mogą spodziewać. Tak samo rzecz się ma w odniesieniu do każdego innego twórcy soundtracków.

Jasne, że przysłowiowy Zimmer potrafi napisać coś lirycznego i eterycznego (ba, nawet Junkie XL ma takie „kawałki” na swoim koncie), ale wiadomo, że zlecając mu robotę, dostanie się taką a nie inną muzykę.

 


 

Co więc robi ową różnicę?

Styl!

Każdy z kompozytorów muzyki filmowej ma warsztat i techniczne sprawy w jednym palcu.

Każdy z nich ma jednak inną wrażliwość. Każdy czuje się lepiej w tych a nie innych klimatach. Każdy przez lata wypracował swój niepodrabialny, muzyczny podpis:

  • Zimmer to miłośnik ciężkich brzmień,
  • Richter to mistrz łączenia klasyki ze współczesnością,
  • Powell (niczym rasowy malarz) oszałamia słuchacza feerią barw,
  • a Lorenc ma patent na chwytanie za serce za pomocą dosłownie paru dźwięków.

 
Wszyscy robią to samo. Każdy po swojemu.

 


 

Dlaczego tak robią?

Bo to niewiarygodnie upraszcza i ułatwia im codzienną pracę.

Dzięki temu mogą grać według własnych, stworzonych przez siebie reguł. Mogą działać wręcz automatycznie, intuicyjnie, ponieważ posługują się swoim najbardziej naturalnym językiem.

Takie podejście ma jeszcze jedną zaletę.

Bycie wyrazistym pomaga budować rozpoznawalność. Dopracowując przez lata swój styl do perfekcji, muzycy ci dorobili się przy okazji rzeszy oddanych fanów na całym świecie.

 


 

Co łączy kompozytorów i copywriterów?

Okazuje się, że bardzo wiele.

Na przykład to, że i jedni, i drudzy wykonują bardzo powtarzalne zlecenia. Teoretycznie każde z nich jest inne, ale tak naprawdę za każdym razem ich klientom chodzi o to samo.

Po drugie, muzyka również „sprzedaje produkt”, jakim są surowe filmowe ujęcia i sceny. To od muzyki w dużej mierze zależy, z czym widz wyjdzie z kina: czy z poczuciem spełnienia czy zażenowania.

Dobra muzyka jest w stanie przekonać odbiorcę nawet do średniego filmu. Dobry tekst copywriterski potrafi zrobić to samo z każdym opisywanym produktem.

 


 

Styl copywritera

Wracając więc do tytułowego pytania:

dlaczego tak niewielu copywriterów decyduje się pokazać swój charakterystyczny styl i swoją niepowtarzalną wrażliwość?

Czy dlatego, że bycie wyrazistym oznaczałoby dla nich utratę części zleceń? Naraziłoby ich na brak zainteresowania ze strony części zleceniodawców?

Przecież to świetny sposób, żeby wreszcie zacząć pisać w zgodzie ze sobą. Żeby tworzyć dużo szybciej, bo po swojemu i zarabiać wiele więcej (bo pisze się wtedy płynniej i zręczniej).

Owszem, w ten sposób nie zadowoli się każdego.

Nie zadowoli się na przykład tych, którzy oczekują tekstów płaskich jak ściana szklanego biurowca i sterylnych jak dłonie chirurga.

Nie każda też forma tekstu nadaje się do tego, żeby przyprawiać ją swoim charakterystycznym stylem.

Jednak z drugiej strony – na miejsce tych, którym dany styl „nie leży”, przyjdą ci, których on porwie i zachwyci.

 


 

Od czego zacząć?

Najlepiej od bloga.

Ale nie od artykułów czysto technicznych, pokazujących, że znasz się na rzeczy (takie teksty można znaleźć wszędzie i wszędzie wyglądają one niemal tak samo).

Zacząć od czegoś, co możliwie najpełniej zaprezentuje Twoją unikalność.

 


 

Hola, hola! A sprzedaż?

W tym miejscu zapaliła Ci się pewnie czerwona lampka:

przecież copywriting to sprzedawanie słowem. Przecież tekst ma zarabiać kasę dla klienta i kropka. Nie mówiąc już o tym, że nie można tym samym językiem, tym samym „narzeczem” mówić do różnych grup docelowych.

Dlaczego wyjeżdżam więc tu z jakimś bajdurzeniem o stylu? Moim zdaniem, jedno nie przeczy drugiemu.

Wyrabiając swój styl, nie trzeba rezygnować przecież z tego, co w copywritingu najważniejsze: z angażowania emocji odbiorcy i wpływania na jego decyzje.

Eksponując swój styl, pokazując go odważnie światu, dajesz szansę tym klientom, którzy go docenią.

Sprawiasz, że (z perspektywy klienta) stajesz się naprawdę niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Dla wielu z nich stajesz się zwyczajnie bezcenny.

 


 

Zgodzisz się z tym?

 


 

4 komentarze

  1. Paweł Cisek pisze:

    Pełna zgoda! Ja sam długo miałem z tym problem. W końcu zauważyłem, że coś, co do pewnego momentu mnie cieszyło, zaczęło mnie męczyć. Co do ostatniego punktu, to nadal wiele osób nie rozumie, że sprzedaż niekoniecznie musi brzmieć jak nagabywanie i manipulacja. Paradoksalnie, im mniej ta sprzedaż widoczna, tym skuteczniejsza 🙂

  2. Ev pisze:

    Akurat się zgodzę chociaż nie jestem copy i chociaż w kwestii językowej styl nie jest tak oczywisty jak w sztukach wizualnych, to jednak styl bardzo przyciąga, wręcz przybliża czytelnika i autora. W krótkich formach jest to trudniejsze (chociaż jak pomyślę o S.J. Lecu to chyba nie dla wszystkich), a dłuższych czy w wierszowanych łatwiejsze do uzyskania.

    • Maciej pisze:

      W tekstach na pewno jest to trudniejsze do uzyskania, ale na pewno warte zachodu. Wielu ludzi czyta danego autora nie z uwagi na opowiadaną historię, tylko właśnie na sposób jej podania 🙂

Skomentuj Maciej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *