Bajka o mysikróliku Jacku

Język polski i kreatywne pisanie | Kursy, lekcje, korepetycje, edukacja domowa

Bajka o mysikróliku Jacku

13 maja 2024 Bez kategorii 0


 


 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
 
 
Nad miasto nasunęła się wielka chmura.
 
Zasłoniła słońce i usadowiła się zadowolona na samym środku nieba.
 
W jej puchatym wnętrzu smacznie spały miliony kropelek słodkiej wody.
 
Tylko jedna, najmniejsza z nich, chodziła zdenerwowana tam i z powrotem.
 
 
– Już lecimy? – pytała śpiących braci i siostry.
 
– Jeszcze nie… – odpowiadały krople przez sen.
 
– A kiedy?
 
– Powiemy ci.
 
– Dobrze… To już?
 
– Jeszcze nie
 
– A kiedy?
 
– Jeszcze czas.
 
– Ile?
 
– Trochę.
 
– A ile to jest trochę?
 
– Odrobinę i kawałek.
 
– Dobrze. A…
 
– Śpij już! – odpowiedziały chórem wszystkie krople.
 
 
Tymczasem 1473 metry niżej Emea, uczennica drugiej klasy, przysypiała w szkolnej ławce.
 
Spoglądała leniwym wzrokiem przez okno na miejsce, z którego zwykle startowały rakiety lecące w kosmos.
 
Dziś krzątało się tam sporo ludzi.
 
 
Dziewczynka obserwowała pojazd, który niedługo miał polecieć w górę, aż do gwiazd.
 
Zastanawiała się, do czego podobny jest wielki zbiornik paliwa, który leżał obok.
 
Zamknęła oczy i zatopiła się w myślach, a nauczycielka przyrody rozpoczęła lekcję:
 
 
– Dobrze, kochane dzieci, a teraz powiedzcie mi, do czego jest podobne to zwierzę? – zapytała nauczycielka, wyświetlając na ekranie ogromne zdjęcie.
 
– Proszę pani, a jak nazywa się to zwierzę? – zapytał chłopiec w niebieskich okularach.
 
– To jest mamut. – odpowiedziała nauczycielka.
 
– A to nie znam.
 
– Ja, ja, ja! – wyrywał się chłopiec z burzą rudych włosów na głowie.
 
– Tak? – zapytała nauczycielka.
 
– Ja chciałem powiedzieć, że też nie wiem.
 
– To może ty, Emeo? – nauczycielka wskazała palcem na dziewczynkę.
 
 
Emea nadal śledziła przygotowania do startu rakiety.
 
Nagle przypomniała sobie, skąd zna ten kształt zbiornika paliwa.
 
– Już wiem, to wygląda jak rozgotowana, pęknięta parówka!
 
Cała klasa wybuchnęła śmiechem, a Emea zaczerwieniła się.
 
– Oj, kochanie, widzę, że znowu bujasz w obłokach.
 
– Proszę pani, bo Emea mówi, że chce polecieć w kosmos.
 
– To bardzo piękne marzenie… – odparła nauczycielka – ale żeby je spełnić, trzeba się uczyć. Dużo uczyć.
 
 
W tej samej chwili pół kilometra od szkoły Emei, jej tata, czyli pan Tosieda, utknął w korku długim na 94 auta.
 
Jechał do domu swoim poobijanym samochodem.
 
Pojazd od dawna wymagał remontu, ale tata nigdy nie miał na to czasu.
 
Obok kierownicy, na zakurzonej, brązowej półeczce stała żółta gumowa kaczuszka z czerwonym dziobem.
 
Pan Tosieda rozmawiał z nią, kiedy miał jakiś problem do rozwiązania.
 
Wracał właśnie od weterynarza.
 
Zastanawiał się, co powiedzieć córce:
 
 
– „Słoneczko, twój Puszek był bardzo chory…” – co o tym myślisz, kaczuszko?
 
Kaczka ani drgnęła.
 
– Masz rację, jak powiem Emei, że jej pies był chory, to zapyta, co mu było, a tego nawet weterynarz nie wiedział.
 
Kaczka nadal patrzyła się przed siebie błyszczącymi, czarnymi oczami.
 
– To może powiem tak: „Kochanie, czasami nasi przyjaciele odchodzą, psy, koty, rybki z akwarium…”? Nie, jak powiem, że odchodzą, to pójdzie go szukać.
 
Pan Tosieda smucił się, bo nie miał dobrych wiadomości dla swojej córki.
 
W dodatku w baku jego samochodu było prawie pusto, a do domu – jeszcze daleko.
 
 
11 kilometrów dalej mama Emei, czyli pani Tosieda, spacerowała nerwowo przed domem.
 
Czekała na powrót męża i córki.
 
Przeczuwała, że tego dnia wydarzy się coś ważnego.
 
Spojrzała w niebo.
 
Wystawiła palec do góry, żeby sprawdzić, skąd wieje wiatr.
 
Zauważyła, że ptaki zaczynają nerwowo przeskakiwać z gałęzi na gałąź.
 
 
1187 metrów wyżej ociężała chmura zaczynała powoli pękać w szwach.
 
Kropelka wody, która dopytywała „czy już”, zajęła dogodne miejsce do skoku.
 
Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie poleci na ziemię.
 
– Już?
 
– Jeszcze nie.
 
– No to kiedy?
 
– Powiemy ci, kiedy.
 
– Kiedy powiecie „kiedy”?
 
– Kiedy przyjdzie pora…
 
– Czyli kiedy?
 
– Jak przyjdzie czas.
 
– To w końcu jak przyjdzie czas czy pora?
 
– Jak przyjdzie czas na pora – zażartowała koleżanka kropelki.
 
 
Kropelka czekała na sygnał do skoku.
 
Emea patrzyła tęsknie przez okno.
 
A tata w żółwim tempie jechał w stronę domu.
 
 
Pani Tosieda rozrysowywała w myślach pomysły na to, co może się zaraz wydarzyć.
 
Była w tym prawdziwą mistrzynią.
 
Wiele razy udało się jej przewidzieć, co się stanie.
 
Nie musiała oglądać prognozy pogody.
 
Wystarczyło jej, że wyszła wieczorem przed dom, popatrzyła na chmury, obejrzała dokładnie Księżyc, posłuchała ptaków, podotykała trawy i już wiedziała, czy rano potrzebny jej będzie parasol, okulary słoneczne czy łopata do odśnieżania.
 
 
W tej historii jest jeszcze dwóch bohaterów.
 
Ten dobry to Mysikrólik – zielonkawy ptaszek z żółtą plamką na głowie, który po szalonej ucieczce przed bandą wróbli schował się w blaszanej rynnie starego domu.
 
Ptaki od dawna chciały go przegonić z miasta.
 
Nie lubiły, kiedy opowiadał rzeczy, które nie mieściły im się w głowach. Był młody, słaby i chorowity.
 
Kiedy jednak otwierał dziobek, wtedy przemawiał jak ktoś, kto wie wszystko, a nawet więcej.
 
Dlatego zwierzęta co chwilę wykłócały się z nim o każde słowo:
 
– Ziemia jest okrągła, przypomina kulkę, tylko taką wielką, ogrooomną! – opowiadał z przejęciem
 
– Wcale że nie!
 
– A skąd wiesz?
 
– Kto ci to powiedział?
 
– Widziałem w jednej książce i rozmawiałem z ptakami, które latają tak wysoko, że niebo jest tam zakrzywione na krawędziach, a więc nasz świat musi być kulą, tylko tak dużą, że tego nie widzimy
 
Mysikrólik schronił się w rynnie pełnej suchych liści.
 
Przez chwilę wydawało mu się, że jest bezpieczny.
 
Z tego wszystkiego nie zauważył, że chmura, która zawisła nad miastem, urosła jeszcze bardziej.
 
Przypominała potężną, ciemnogranatową gąbkę, która jest tak nasączona wodą, że wystarczy, że dotknie jej nos komara, a wszystko nagle wybuchnie.
 
I nagle we wnętrzu tego mokrego świata rozległ się cichy pisk:
 
– Słuchajcie, dłużej tak nie wytrzymam… Lecę!
 
Kropelka wody ześlizgnęła się z chmury i poleciała prosto w stronę Ziemi.
 
Za nią ruszyła następna, a potem kolejne.
 
Sto, tysiąc, milion kropel deszczu zaczęły ścigać się, która z nich będzie pierwsza na mecie.
 
 
Emea zerwała się z krzesła.
 
Zauważyła, że rakieta odpaliła potężne silniki, z których wydobył się pomarańczowy błysk ognia, a zaraz potem nieskończone ilości błękitnoszarego kurzu.
 
Wybiegła z klasy i pognała w dół po schodach, do wyjścia.
 
 
W tym samym momencie mama Emei, która zbierała płatki różowych kwiatów potrzebnych do ziołowej mikstury, poczuła zapach palącego się papieru i drewna.
 
Obróciła się i zobaczyła, że spod drzwi warsztatu taty wypełza cienka smużka dymu.
 
Pobiegła do domu po telefon.
 
 
Pan Tosieda wcisnął zieloną słuchawkę w swoim starym smartfonie.
 
Mama próbowała na spokojnie wytłumaczyć, co się dzieje.
 
Nigdy nie traciła głowy, była niesamowicie opanowana:
 
– Kochanie, co tam u ciebie słychać? – zapytała mama.
 
– Nic, słucham radia – odparł pan Tosieda.
 
– I co mówią?
 
– Że będzie padać.
 
– A czy w swoim warsztacie masz jakieś cenne rzeczy czy tylko bałagan?
 
– Tam są różne różności, bardzo ważne! A dlaczego pytasz? Chcesz tam posprzątać?
 
– Chciałabym, ale nie mam klucza.
 
– Ja mam klucz.
 
– To niedobrze…
 
– Dlaczego niedobrze?
 
– A kiedy będziesz w domu?
 
– Na razie stoję w korku.
 
– To niedobrze.
 
– Dlaczego?
 
– A długi ten korek?
 
– Teraz to będzie jakieś 200 samochodów.
 
– A przed tobą?
 
– Nie widzę, ale też pewnie sporo.
 
– To niedobrze.
 
– Czy coś się stało?
 
– Właściwie to nic…
 
– Czyli jednak coś się stało?
 
– Widzę tylko dym wydobywający się spod drzwi twojego warsztatu.
 
– Co?
 
– Wezwałam już straż pożarną i zabezpieczyłam to, co mogłam. Uratowałabym sama twój warsztat, ale to twierdza nie do zdobycia: stalowe drzwi, pancerne szyby w oknach…
 
– Ale straż pożarna też stoi w korku…
 
– To niedobrze.
 
– Jadę!
 
– Zrób mi zdjęcie klucza do drzwi. Skopiuję go i wydrukuję w drukarce 3D.
 
– Jasne!
 
 
Pan Tosieda zrobił to, co prosiła go żona, rozejrzał się wokół i z piskiem opon zjechał z asfaltowej drogi na trawnik.
 
Skręcił do pustego parku, a potem na podmokłe łąki.
 
Gnał tak szybko, jak tylko mógł.
 
Błoto całymi strugami wypadało spod kół, lądując na wszystkich szybach.
 
Po chwili znowu wjechał na twardą drogę.
 
Był już blisko domu.
 
 
Gdzieś tam w górze Mysikrólik usłyszał „łapcie go, tam jest!”, obrócił się i dojrzał na horyzoncie stado wróbli, które chciało go dopaść.
 
Zerwał się na równe nogi, rozprostował skrzydła, machnął kilka razy i wystrzelił w górę, po czym dodał gazu i poleciał prosto przed siebie, na złamanie karku.
 
 
W stronę domu zmierzali teraz Emea, Jack i pan Tosieda.
 
Emea biegła, ledwie łapiąc oddech.
 
Nie chciała stracić rakiety z oczu, dlatego patrzyła cały czas w górę.
 
Jack uciekał przed gniewem ptaków, walcząc z podmuchami wiatru i spadającymi kroplami wody, które uderzały go po całym małym ciele.
 
A pan Tosieda, z tego wszystkiego zapomniał włączyć wycieraczek, dlatego jechał prawie na oślep.
 
 
Deszcz spadał z nieba coraz szybciej.
 
 
Emea próbowała omijać kałuże.
 
Jack opadał z sił.
 
Pan Tosieda ocierał pot z czoła.
 
W pewnej chwili usłyszał, jak coś uderza o przednią szybę.
 
Odwrócił głowę, żeby sprawdzić, co to było.
 
Nie zauważył, że w tej samej sekundzie Emea wbiega prosto pod koła jego samochodu.
 
W ostatnim momencie zahamował, ale jego córeczka potknęła się i przewróciła na ziemię…
 
 
CIĄG DALSZY NASTĄPI…
 
 
 
© Maciej Wojtas
 


 

Co warto zapamiętać z tej bajki?

 
To, że chmury mają wielki wpływ na nasze życie.
 
Przy okazji warto też rzucić okiem na filmik, który objaśnia czym chmury różnią się od siebie.
 

 


 

Odkryjcie pasję tworzenia scenariuszy wydarzeń oraz łączenia wątków

 

Zadanie dla dziecka

 
Przeczytaj jeszcze raz fragment bajki:
 
 

1187 metrów wyżej ociężała chmura zaczynała powoli pękać w szwach.
 
Kropelka wody, która dopytywała „czy już”, zajęła dogodne miejsce do skoku.
 
Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie poleci na ziemię.
 
– Już?
 
– Jeszcze nie.
 
– No to kiedy?
 
– Powiemy ci, kiedy.
 
– Kiedy powiecie „kiedy”?
 
– Kiedy przyjdzie pora…
 
– Czyli kiedy?
 
– Jak przyjdzie czas.
 
– To w końcu jak przyjdzie czas czy pora?
 
– Jak przyjdzie czas na pora – zażartowała koleżanka kropelki.
 
Kropelka czekała na sygnał do skoku…

 
 
PYTANIE:
 
Co mogło wydarzyć w chmurze?
 
Wymyśl jak najwięcej możliwych sytuacji, nawet zupełnie szalonych.
 
Przykład:
 
– skoczyła tylko jedna kropelka, a reszta kropelek została w chmurze
 
– skoczyły wszystkie kropelki, poza tą jedną, najbardziej niecierpliwą
 
 
Weź następnie każdą z takich wymyślonych sytuacji i zastanów się, co mogło wydarzyć się dalej.
 
 

Zadanie dla rodzica

 
Oto zakończenie pierwszego rozdziału bajki o mysikróliku Jacku:
 
 

Emea ledwo żywa omijała kałuże.
 
Jack opadał z sił.
 
Pan Tosieda ocierał pot z czoła.
 
W pewnej chwili usłyszał, jak coś uderza o przednią szybę.
 
Odwrócił głowę, żeby sprawdzić, co to było.
 
Nie zauważył, że w tej samej sekundzie Emea wbiega prosto pod koła jego samochodu.
 
W ostatnim momencie zahamował, ale jego córeczka potknęła się i przewróciła na ziemię…

 
 
Mamy tu połączenie trzech różnych wątków.
 
Jak myślisz, co wydarzyło się później?
 


 

Pomyślcie kreatywnie:

 

1) Ćwiczenie wyobraźni

 

Zadanie dla dziecka i rodzica

 
Weź jakąś bajkę z YouTube (której nie Twoje dziecko nie zna) i zatrzymaj filmik w jakimś losowym momencie.
 
Zapytaj swojego dziecka, co wydarzy się dalej albo co odpowie jakaś postać, jeśli to akurat scena rozmowy.
 
Sprawdźcie, czy udało się zgadnąć dalszy ciąg tej historii.
 
 
Zadanie odwrotne
 
Obejrzyjcie razem najpierw zakończenie lub dowolny moment ze środka jakiejś animowanej bajki (najlepiej takiej, której nie znacie)
 
Spróbujcie odgadnąć, co było wcześniej.
 


 

Napiszcie coś razem:

 
W części kursu powiązanej z bajką o mysikróliku Jacku, będziemy uczyć się pisania scenariuszy (np. scenariuszy gier planszowych).
 
Pierwsze zadanie jest następujące:
 
Wymyślcie jak najwięcej pomysłów na dalszy ciąg historii, która ma taki początek:
 
„Nadeszła zima. Ze wszystkich drzew w ogrodzie zniknęły wszystkie liście. Wszystkie – poza jednym, który nadal był zielony i mocno trzymał się swojej gałązki”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *