[początek bajki, którą w 2023 roku wysłałem na konkurs Biedronki]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
To był zwyczajny dzień.
Na niebie świeciło zwyczajne słońce, z ziemi wyrastały zwyczajne kwiaty, a Niki zwyczajnie zmęczony wracał ze szkoły do domu. Mieszkał tak blisko niej, że mógłby wstawać za pięć ósma, a i tak zdążyłby wytrzeć gąbką tablice we wszystkich klasach i to przed pierwszym dzwonkiem.
Chłopiec wyjął klucz z kieszeni pobrudzonych spodni. Otworzył drzwi do mieszkania. Wszedł do przedpokoju. Rzucił swój poplamiony tornister na półkę regału powleczonego cieniutką warstwą kurzu. I krzyknął to, co zawsze:
– Mamo! Wróciłem!
Gdzieś z głębi mieszkania usłyszał to samo, co zawsze:
– Umyj ręce i siadaj do stołu! Zaraz do ciebie przyjdę, tylko skończę pisać ten raport.
Niki poszedł do łazienki i odkręcił wodę. A potem włączył grę w laptopie.
– Co było w szkole? Masz zadanie domowe? Zjadłeś śniadanie? – mama zapytała o to samo co wczoraj i to samo, o co zapyta jutro.
– Nie, wyrzuciłem, bo nie lubię szynki! Kupiłem czipsy w sklepiku!
– Ile razy ci mówiłam, żebyś nie jadł tych śmieci?
– To nie są śmieci! – zawołał głośno, po czym dodał szeptem: A mówiłaś mi o tym 235 albo 236 razy. W tym roku.
– W dodatku marnujesz pieniądze!
– Nie marnuję.
– Przecież wiesz, że musimy oszczędzać!
– To dlaczego nie zarabiasz więcej? Mama Patryka daje mu tyle kieszonkowego dziennie, co ty mi na cały miesiąc.
– Mało to robię, żeby nas utrzymać? Haruję po nocach… – z żalem odparła mama.
Z pokoju rozległ się odgłos kaszlu. Po chwili jego dźwięk zastąpiło szuranie butów po podłodze. Mama Nikiego dotarła wreszcie do łazienki i stanęła jak wryta:
– Niki! Chodź tu! Znowu nalałeś pełną wannę! A miałeś tylko umyć ręce!
Chłopiec co prawda szybko przybiegł do mamy, ale widać było, że myślami przechodzi właśnie piąty poziom tej nowej gry, którą dostał od wujka na urodziny.
– Yyy… tak. No, zapomniałem…
– Mikołaj, powiedz mi, skąd mam wziąć pieniądze na rachunki? Wiesz, ile to wszystko kosztuje?
Nagle w kieszeni Nikiego zadzwonił telefon. Chłopiec błyskawicznie go wyciągnął i odebrał:
– A… nic. Znowu to samo. Dobra, zadzwonię później.
Popatrzył na mamę i dokończył przerwaną rozmowę:
– Nie wiem, mamo. Nie mam pojęcia, ile to wszystko kosztuje.
– Dobra już, dobra. Siadaj i jedz.
Niki spojrzał na talerz stojący na stole tak, jak patrzy najedzony pies, któremu ktoś do miski nałożył kilogram zamarzniętej na kość wczorajszej kaszy:
– Znowu pomidorowa?
– Co chcesz od pomidorowej? Zdrowa jest, smaczna, ma w sobie dużo pomidorów.
– Nic.
– Ciesz się, że w ogóle masz co jeść. Inne dzieci…
– Cieszę się bardzo. Ale jadł tego nie będę.
Taki właśnie był Niki, czyli Mikołaj. Przez pierwsze osiem lat żył jak w bajce. Miał wszystko, co chłopiec w jego wieku może mieć. Dostawał każdą zabawkę. Nawet zanim zdążył o niej pomarzyć.
Rok temu jego tata zniknął. To właśnie wtedy chłopiec zaczął zmieniać się na gorsze.
***
ROZDZIAŁ DRUGI
Tej nocy mama Nikiego znowu płakała. Tak samo, jak robiła to wczoraj. I tak samo, jako pewnie robiłaby to jutro, ale…
Kiedy sięgała po kolejną chusteczkę do nosa, na szafkę stojącą obok jej łóżka wspiął się z gracją śmieszny pajączek o długich, cienkich jak włos nogach.
– Witam najuprzejmiej szanowną panią. Mam na imię Popo i jestem absolutnie niegroźnym pajączkiem.
– Uff… aleś mnie przestraszył, robaczku. Dobrze, że się przedstawiłeś, bo w pierwszej chwili pomyślałam sobie, że jesteś lwem albo innym koczkodanem – roześmiała się cicho, ocierając łzy.
– Widzę, że humor pani nie opuszcza. To może ja przejdę od razu do rzeczy. Sprawa jest taka, że ja mogę pani pomóc. Całkiem za darmo.
– Jak za darmo, to ja bardzo chętnie. A niby jak i w czym?
– Mogę sprawić, żeby Niki znowu był taki jak dawniej: wesoły, dobry, uczynny i w ogóle. A zwłaszcza w ogóle.
– Naprawdę?
W tym samym momencie na szafkę nocną wskoczył drugi pajączek.
– Naprawdę, naprawdę, szanowna pani! To prawdziuteńka, świeżuteńka prawda! Prosto ze sklepu! Popo robił już takie rzeczy. Ale, ale… gdzie moje maniery? Jestem Hoho, młodszy brat Popo.
– Tylko nie mówcie, że jest was więcej… – lekko zdziwiła się mama.
– Właściwie to w naszej rodzinie są jeszcze Bobo, Coco, Dodo, Fofo, Gogo…
– Cały alfabet! – roześmiała się mama.
– Prawie cały, bo nie ma pajączka na literę „o”. – wyjaśnił Popo.
– A dlaczego?
– Bo Oooo ciężko wymówić, proszę szanownej pani! – grzecznie dodał Hoho.
– A poza tym nie byłoby wiadomo, czy ktoś tego Oooo woła, czy może zobaczył coś ciekawego – doprecyzował Popo.
– Więc jak będzie? Czy wyraża pani zgodę? – Popo chciał od razu przejść do rzeczy.
– Zgodę na co?
– Na to, że zrobię tak, że jutro Niki będzie taki jak dawniej. Jak rok temu, kiedy pani mąż, a jego tata, wziął i zniknął.
Mama była trochę rozbawiona całą tą sytuacją. W końcu, czy to normalne, żeby dorosła kobieta rozmawiała w środku nocy z dwoma pajączkami o jakiejś umowie na niewiadomoco?
– Dobrze, zgadzam się. Ale obiecajcie, że nie zrobicie mu krzywdy. To dobry chłopak, bardzo, bardzo go kocham, tylko… trochę się pogubił.
– Ma się rozumieć, proszę pani. – zasalutował Hoho.
Popo uśmiechnął się do mamy najpiękniej jak umiał, a potem mrugnął okiem, pierwszym od lewej, co znaczyło „umowa została zawarta”.
***
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego dnia Niki wrócił ze szkoły do domu, przywitał się, przebrał, umył ręce i już miał zasiąść do obiadu, kiedy wpadł na pomysł, żeby zrobić mamie psikusa i schować się w pustej szafce kuchennej.
Nie wiedział jednak, że właśnie tam od miesiąca mieszka cała rodzina pajączka Popo. Tymczasem mama skończyła pracę nad kolejnym ważnym raportem i zaczęła iść w stronę kuchni, żeby odgrzać obiad.
– Niki! – zawołała zmęczonym głosem.
Chłopiec z trudem stłumił śmiech, przyciskając dłoń do ust.
– Mikołaj! Gdzie jesteś? – zapytała po raz drugi.
Nie usłyszała odpowiedzi, więc zaczęła szukać swojego syna. Przetrząsała krok po kroku całe mieszkanie, ale do głowy jej nie przyszło, żeby zajrzeć do szafki. Nagle, z jednej z szuflad, które Niki miał nad głową, wyszedł Popo:
– Ładnie to tak? – zapytał tak groźnie, jak tylko umiał.
– Heeeej! No nie… Gadający pająk! – Niki prawie roześmiał się na głos.
– Posłuchaj mnie, mój drogi chłopcze. Twoja mama zasługuje chyba na lepsze traktowanie, co? Obserwuję cię od dłuższego czasu i widzę, że robisz się coraz gorszy. I jak tak dalej pójdzie…
– Weź daj spokój. Zabawić się nie można?
– Nie można. Twoja mama płacze przez ciebie po nocach. Sam widziałem. I słyszałem.
– Wiesz, jakoś ci nie wierzę.
– Rozumiem. Przypadek nieuleczalny. Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak przed tobą… zatańczyć.
– Ha ha ha! A to dobre! Tańczący pająk! – Niki zanosił się od śmiechu. Nie zauważył, że kiedy Popo pląsał przed nim swoimi ośmioma nogami, wszystko wokół zaczęło wirować. Coraz szybciej, szybciej i szybciej. Powieki chłopca stały się ciężkie jak wrota do starego zamczyska i w końcu zamknęły się tak mocno, że…
***
ROZDZIAŁ CZWARTY
To nie był zwyczajny dzień, chociaż na niebie świeciło zwyczajne słońce, a z ziemi wyrastały zwyczajne kwiaty.
Tym razem Niki nie wracał ze szkoły do domu (tak, dokładnie z tej szkoły, która znajdowała się tak blisko jego bloku, że mógłby wstawać za pięć ósma, a i tak spokojnie zdążyłby wytrzeć gąbką tablice we wszystkich klasach i to grubo przed pierwszym dzwonkiem).
Nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy i nie wiadomo dlaczego – obudził się w szpitalnym łóżku.
Rozejrzał się dookoła i krzyknął z przerażenia. Do jednoosobowej sali, w której leżał, weszła pielęgniarka, pchając przed sobą sporych rozmiarów wózek. Podjechała nim do łóżka i powiedziała:
– Witaj, gratuluję, masz mamę. Zobacz, jak się uśmiecha do ciebie.
Niki był kompletnie zdezorientowany.
– Jak to „mam mamę”? Gdzie ja jestem? Kim pani jest???
Pielęgniarka przyłożyła palec do ust i szepnęła:
– Ciii…
– Mamo, co się dzieje?! – zawołał przerażony Niki.
– Ciszej, bo ją obudzisz.
– Jak to „ją”?
– Urodziła ci się mama. Tak się dzieje, kiedy dziecko jest… – pielęgniarka nagle urwała zdanie, jakby przestraszyła się, że zaraz zdradzi jakiś ważny sekret.
– Mama?? Co??
– Spójrz, jaka jest piękna, prawda?
Niki spojrzał na swój nowo narodzony skarb.
– Ale jak to się stało…?
– Tak jak zawsze. Spojrzeliśmy na ciebie i już widzieliśmy, jaka powinna być twoja mama.
– Nie wierzę… to jakiś żart, tak? Ukryta kamera? Ten, no… prank?
– Już tłumaczę. Najpierw utkaliśmy twoją mamę z promiennych uśmiechów, anielskiej cierpliwości i pogodnych spojrzeń. Potem otuliliśmy ją zapachem wiosennych kwiatów i delikatnością lawendy. A na koniec wszyliśmy w jej serce miłość do śpiewu słowika i smaku leśnych malin.
– Faktycznie… mama lubi maliny… – Niki był wyraźnie oszołomiony.
– Spójrz na jej ogniście rude, kręcone włosy, na jej szmaragdowe oczy, w których dźwięczy nutka błękitu, na jej wiśniowo połyskujące usta… Piękna robota, prawda?
– Przepraszam, czy mogę coś sprawdzić?
Chłopiec uszczypnął się w nogę. Potem jeszcze raz, tylko mocniej. I jeszcze raz, z całej siły, żeby mieć pewność. Wreszcie wziął potężny zamach i uderzył się dłonią w twarz.
– Aaaaaa! – wrzasnął z bólu – A więc to nie jest sen?
– Myślę, że nie, ale ja się nie znam na tych sprawach.
– Ta moja mama… ona jest… stara. Ma chyba ze trzydzieści lat! – jęknął Niki, łapiąc się, nie wiadomo który już raz, za głowę.
– Zgadza się. Ma 34 lata. I nie jest stara. Jest w sam raz.
Pielęgniarka sięgnęła do wózkowego schowka i wyjęła z niego talerz z obiadem dla mamy.
– Spróbujesz ją nakarmić? Czy może mam zawołać kogoś do pomocy?
– Dam radę. A…
– Tak?
– To one nie piją mleka?
– Czasem tak, ale jedzą też ziemniaki, buraki, mięso, sałatkę.
– Aaaa… rozumiem. – odpowiedział Niki, ale tak naprawdę wciąż nie mógł tego pojąć. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje.
Parę chwil później pielęgniarka pożegnała się z chłopcem i wróciła do swoich zajęć.
Następnego dnia znowu weszła do sali, w której przebywał chłopiec ze swoją mamą. Tym razem zauważyła, że jego wzrok wyraźnie przygasł.
– Nie poradzę sobie z tym.
– To normalne, z czasem wszystko się ułoży.
– Ja się na tym w ogóle nie znam, za mały jestem. Nie chcę… Nie potrafię… Nie umiem… – szeptał zawstydzony ze łzami w oczach.
– Kochany… O czym ty w ogóle mówisz?
Chłopiec wytarł wilgotne oczy, podniósł głowę i popatrzył na pielęgniarkę tak, jak patrzy się na kogoś po raz pierwszy w życiu.
– Jak to o czym? Przecież ja nawet nie wiem, skąd się tutaj wziąłem.
– Będzie dobrze, nie martw się. Powiedz mi, czego tak naprawdę się boisz?
– Że nie będę potrafił się nią zająć, że nie będę miał na to czasu… Ja muszę się bawić, bo jestem dzieckiem. Stale jestem zajęty jakąś zabawą. Od rana do nocy. A szkoła? Pół dnia tam siedzę.
– Są przecież żłobki, przedszkola, możesz tam zapisać mamę.
– Nie mam samochodu, żeby ją tam codziennie dowozić. To znaczy nigdy nie miałem. To znaczy wcześniej nie miałem, zanim tu trafiłem. Nic z tego nie rozumiem… – Niki znowu złapał się za głowę, która chyba zaczynała mu już powoli puchnąć od nadmiaru wrażeń.
Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Pielęgniarka odebrała bez słowa, po czym z pośpiechem wybiegła z sali.
Niki poczuł, że coś ściska go za gardło, a spod powiek wypływają gorące łzy.
– Mamo, przepraszam… Ja… ja… zawsze będę cię…! – wykrztusił z płaczem i przycisnął ją do siebie tak mocno, jak przytula chłopiec, który naprawdę kocha swoją mamę.
W tym samym momencie do sali weszła lekarka z teczką dokumentów pod pachą. Popatrzyła na Nikiego i mamę, a potem powiedziała stanowczym głosem do towarzyszącej jej pielęgniarki:
– Stan pacjentów jest zadowalający. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Za dziesięć minut powinni więc już opuścić nasz szpital.
– Jak to? – Niki nie krył zaskoczenia.
– Mamy długą kolejkę chętnych. Na twoje miejsce czekają już inni – pielęgniarka wytłumaczyła powód, dla którego musieli się szybko spakować.
– Ale… co mam zrobić z mamą? Co z pieniędzmi? Za co będziemy żyć? – Niki zrozumiał, że znalazł się w bardzo nieciekawym położeniu.
– Mamę zapisz do przedszkola, a sam znajdź pracę. Chłopcze, nie maż mi się tutaj. Bądź mężczyzną! – lekarka dała Nikiemu kilka rad, po czym dziarskim krokiem wyszła z sali. Pielęgniarce żal zrobiło się chłopca. Przytuliła go do siebie i szepnęła do ucha: „Dasz radę, Niki, wierzę w ciebie”.
Co było zrobić… Niki wziął mamę za rękę i ruszył przed siebie. W kieszeni brzęczało mu kilkanaście monet, a w jego plecaku tłoczyły się:
– cztery opakowania mleka w proszku,
– trzy jabłka,
– dwie wody mineralne
– i jeden batonik.
To był ich cały dobytek.
Chłopiec zupełnie nie wiedział, co ma robić. Miał tylko dziewięć lat i nie znał życia. Nie wiedział też, że najgorsze miało dopiero nadejść.